Kiedy w poniedziałek rano weszłam do kuchni, nie
mogłam powstrzymać żołądka od ściskania się w supeł, a głowy od wymyślania
niestworzonych historii, niezmiennie źle się dla mnie kończących. Większość
miała związek ze mną w jakiejś kompromitującej sytuacji w mojej nowej szkole i,
co za tym idzie, z utratą jakichkolwiek szans na znalezienie nowych znajomych w
Elizabethtown.
Choćbym bardzo próbowała udawać, że mnie to nie obchodziło,
to nie była prawda. Nie chciałam być pariasem w tym nowym mieście, w nowej
szkole, chciałam, żeby było tak samo, jak wtedy, gdy mieszkałam w Austin.
Chciałam, żeby było dobrze.
Zdziwiłam się na widok taty smażącego w kuchni
naleśniki. Przez weekend zdążyliśmy się w miarę urządzić i chociaż nadal
szukałam sztućców, gdy zaglądałam do kuchni, mniej więcej wiedziałam już, co
gdzie się znajdowało. Sądziłam jednak, że tego dnia to ja będę musiała nam
przyszykować śniadanie, nie tata, choćby dlatego, że to ja musiałam wstać
wcześniej, nie on, a poza tym nigdy wcześniej nie widziałam, żeby gotował.
Podeszłam bliżej i usiadłam ostrożnie na stołku
barowym, nie spuszczając oczu z ojca. Widząc mnie, przyciszył radio, po czym
postawił przede mną talerz, na który po chwili zrzucił dwa naleśniki.
– Dzień dobry. I smacznego – powiedział,
uśmiechając się zachęcająco.
Rzuciłam tacie powątpiewające spojrzenie, które
nie świadczyło dobrze o mojej opinii na temat jego umiejętności kulinarnych. Po
chwili wahania wzięłam jednak do ręki widelec i wbiłam go w naleśnik.
– Myślałam, że ja zrobię śniadanie – mruknęłam.
Tata pokręcił głową, podsuwając mi również szklankę z sokiem pomarańczowym.
– W przeciwieństwie do ciebie, mam jeszcze
tydzień wolnego, więc skoro mam czas, chciałem coś dla ciebie zrobić – odparł
spokojnie, odwracając się z powrotem do patelni. – Odwiozę cię potem do szkoły,
a po południu pojedziemy poszukać dla ciebie jakiegoś auta.
Niepokój znowu przyspieszył pracę mojego serca.
Spróbowałam się jednak uspokoić; przecież to nic takiego, powtarzałam sobie.
Naprawdę nic takiego.
– Dobrze – zgodziłam się więc tylko.
– Jak ci się spało? – Tata pytał mnie o to codziennie
rano od dnia, w którym się wprowadziliśmy, czyli przez cały weekend. Powoli
miałam już tego dosyć. – Tak, wiem, materac. Wymienimy go, kiedy pojedziemy na
zakupy.
Przynajmniej tyle.
– Tato… Znasz tu w ogóle kogoś, w tym mieście? –
zapytałam, nie mogąc się dłużej powstrzymać. Przez cały weekend starałam się
omijać wszelkie tematy, które prowadziłyby do dłuższych z nim rozmów,
ograniczając się do możliwie krótkich odpowiedzi na jego dość nieporadne
pytania, próbując mu pokazać, że nadal byłam na niego obrażona. To jednak nie
mogło przecież trwać wiecznie, nawet tak uparta i nierozsądna dziewczyna jak ja
wiedziała to doskonale.
– Poznałaś przecież panią Welsh. – Tata wyłączył
płytę grzewczą i usiadł naprzeciwko mnie z resztą naleśników na talerzu. – Jest
bardzo miła, nie uważasz? I mieszka blisko.
W sobotę po południu wpadła do nas nasza
sąsiadka, Clara Welsh. Była to energiczna, bardzo rzeczowa kobieta po
trzydziestce, od czasu rozwodu mieszkająca w domu po naszej prawej stronie wraz
z dwójką dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Przyniosła domową lasagne, zupełnie
jakby fakt przeprowadzki oznaczał od razu, że musieliśmy głodować, wprosiła się
do domu i przez pół godziny z entuzjazmem opowiadała nam o sąsiedztwie. Z jej
opowieści wynikało, że było bardzo porządne i mieszkali tutaj sami uczciwi,
dobrze sytuowani ludzie. Po tej jej opowieści Elizabethtown jeszcze bardziej
przestało mi się podobać.
– Ale przecież nie o to pytam – odparłam, nieco
zirytowana. – Chodziło mi o to, czy znasz tu kogoś dłużej niż dwadzieścia
cztery godziny? Może masz tu jakichś znajomych?
– Nie, no skąd. – Tata nalał sobie soku i zabrał
się za jedzenie. – Mam znajomych w szpitalu, ale oni w większości mieszkają w
Lancaster. Dlaczego pytasz?
– I nie wiesz, kto mieszka w tym domu po lewej stronie?
– Głową wskazałam odpowiedni kierunek. Tata pokręcił głową.
– Nie mam pojęcia. Agentka zapewniała mnie
jednak, że tutaj wszędzie mieszkają porządne rodziny. Dlaczego pytasz?
Wzruszyłam ramionami i nie zaszczyciłam go
odpowiedzią, na powrót zajmując się swoimi naleśnikami. Nie zamierzałam mówić
tacie, że w piątek po samym przyjeździe podejrzałam przez okno jakiegoś
chłopaka i ciekawiło mnie, kim był. Tata albo uznałby mnie za nienormalną, albo
poczuł się niezręcznie, uznając, że nie ma co ze mną rozmawiać na takie tematy.
Oczywiście kierowała mną czysta ciekawość, nic
więcej. Chociaż jednak bardzo próbowałam, nie potrafiłam wyrzucić z pamięci
czekoladowych oczu tego chłopaka.
– Denerwujesz się? – Głos ojca sprawił, że
podskoczyłam na stołku, zanim podniosłam na niego wzrok. – Przed pierwszym
dniem w nowej szkole?
Otwarłam usta, nie bardzo wiedząc, co
odpowiedzieć. Miałam ochotę jeszcze raz wzruszyć ramionami, ale ostatecznie się
powstrzymałam.
– Dlaczego? – odpowiedziałam pytaniem. – To
tylko nowa szkoła. Nic takiego. Poradzę sobie z tym tak samo, jak radzę sobie
ze wszystkim innym.
W milczeniu.
Kiedy nie odpowiedział, podniosłam wzrok. Tata
przyglądał mi się uważnie, a z jego wzroku nie potrafiłam nic wyczytać. A gdy
wreszcie się odezwał, poczułam, że robi mi się niedobrze.
– Kochanie, wiem, że bardzo przeżyłaś…
– Nie mam na to czasu, tato – przerwałam mu
pospiesznie, wstając ze stołka i chwytając pusty talerz. Schowałam go do
zmywarki, równocześnie dodając: – Naprawdę nie chciałabym spóźnić się w pierwszy
dzień do szkoły, bo już na zawsze zostałabym tą spóźnialską. Jeśli chcesz mnie
podwieźć, musimy się zbierać.
Tata nie protestował; zamiast tego też włożył
brudne naczynia do zmywarki i odprowadził mnie wzrokiem, gdy wracałam na górę
po torbę. Czułam jego wzrok na karku, stąd wiedziałam. To był ten rodzaj
spojrzenia, gdy nie pozwalałam zrobić tacie czegoś w dobrej wierze, przez co
czuł się jak męczennik. Nienawidziłam tego.
On naprawdę nie rozumiał? Nie pojmował, że nie
byłam gotowa na rozmowę o mamie? O tym wszystkim, co się stało? Przecież
wiedziałam doskonale, że tata obwiniał mnie o wszystko. Nawet jeśli nigdy nie
powiedział tego głośno, zdawałam sobie sprawę, że tak właśnie było. Jak mogłam
więc rozmawiać z nim o mamie i przetrwać to bez kompletnego załamania
nerwowego?
Odpowiedź była prosta. Nie mogłam.
Na górze, w sypialni, narzuciłam na siebie
ramoneskę, przejrzałam się w lustrze – w jasnoniebieskich dżinsach, krótkim
T–shircie i z włosami związanymi w koński ogon na czubku głowy wyglądałam bardzo
normalnie, na szczęście – znalazłam swoją torbę i włożyłam buty, po czym
niespiesznie zeszłam na dół. Tata był już gotowy i czekał na mnie; po drodze
wepchnął mi jeszcze pieniądze na lunch, chociaż próbowałam protestować –
mrucząc pod nosem, usprawiedliwiał to tym, że sam nie będzie miał czasu niczego
ugotować – i razem wyszliśmy na zewnątrz, gdzie na podjeździe czekał
zaparkowany SUV taty.
Odruchowo zerknęłam w stronę domu obok, wokół
niego jednak panowała cisza i spokój, a niebieskiego chevroleta nie było.
Odwróciłam wzrok, mocniej zaciskając zęby. Musiałam całkiem zwariować, żeby tak
się przejmować jakimś głupim chłopakiem z sąsiedztwa!
– Przyjadę po ciebie po szkole i pojedziemy
zobaczyć dla ciebie jakieś autko – powiedział tata, gdy już oboje wsiedliśmy do
SUV–a. Umieściłam torbę na kolanach, z każdą chwilą czując, jak coraz bardziej
mi miękną. Wcale nie byłam spokojna z powodu konieczności zmierzenia się z
mnóstwem obcych mi ludzi. Ani trochę. – Zadzwoń tylko, o której będziesz
kończyć.
– Jasne. – Tylko tyle z siebie wydusiłam, nie
dając po sobie poznać, że coś było nie tak. Zacisnęłam mocniej palce na rączce
torby, aż zbielały mi kłykcie.
Tata najwidoczniej, w przeciwieństwie do mnie,
wiedział, gdzie jechać, bo nie zawahał się po drodze ani razu i trafił na
miejsce jak po sznurku. Aż szkoda. Musieliśmy najpierw wyjechać z Sun Valley na
główną drogę, prowadzącą do centrum, a potem przejechać przez nie i zatrzymać
się niedaleko, w całkiem sympatycznej okolicy, gdzie naprzeciwko szkoły
znajdował się plac zabaw, a dalej ponownie pojedyncze domki mieszkalne. Sam
budynek szkolny był spory. Złożony chyba z
trzech skrzydeł, pewna nie byłam, bo nie wszystkie widziałam, miał pośrodku
szerokie, potrójne wejście, do którego prowadził chodniczek przecinający
trawnik przed szkołą. Trzy piętra budynku górowały nad tą odrobiną trawniczka,
a brak jakichkolwiek ławek czy stolików, przy których można by usiąść,
sugerował, że wybieg za szkołą jest znacznie większy. Mimo to sporo uczniów siedział
na trawie, co biorąc pod uwagę ładną pogodę, nawet mnie nie zdziwiło, na
schodach prowadzących do szkoły czy stało wokół, rozmawiając. Typowy obrazek
tuż przed rozpoczęciem pierwszej lekcji.
– Na pewno dasz sobie radę? – zapytał tata,
zatrzymując samochód na ulicy przed szkołą. Odważnie kiwnęłam głową, chwytając
za klamkę.
– Oczywiście, przecież mnie znasz. Zadzwonię,
ale teraz muszę już iść, w porządku?
Nie czekając na jego odpowiedź, uciekłam z
samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Tak na wszelki wypadek, jakby
jeszcze miał zamiar za mną krzyczeć.
Zapytałam pierwszą z brzegu osobę, jak dojść do
sekretariatu, po czym podążyłam za podanymi mi wskazówkami. Pchnęłam główne
drzwi i znalazłam się w zupełnie innym świecie.
Szkoła, do której chodziłam w Austin, była mała,
dobrze utrzymana i dość elitarna, stąd specyficzna atmosfera, która w niej
panowała. Tymczasem tutaj już na wejściu natknęłam się na… bramki do wykrywania
metalu jak na lotniskach. Całkowicie skołowana, nie zapytałam nawet, po co to
wszystko, tylko posłusznie dałam się przez takie coś przeprowadzić.
Najwyraźniej w Elizabethtown bali się, że ktoś wniesie do budynku szkoły broń.
Zabawne, bo nawet w Austin nie robili takich cyrków, a przecież w dużym mieście
byłoby to dużo bardziej prawdopodobne niż na takiej prowincji, prawda? Dyrektor
musiał mieć tutaj niezłego kręćka.
W końcu jednak udało mi się dostać do środka,
podążyłam więc za wskazówkami, wybierając odpowiedni korytarz i szukając drzwi
z odpowiednią tabliczką. Korytarz był zatłoczony i głośny; przechadzało się nim
mnóstwo uczniów, grupkami lub pojedynczo, rozmawiając głośno i śmiejąc się,
jakby chcąc dobrze wykorzystać te ostatnie chwile przed pójściem na lekcje.
Wymijałam ich z trudem, bo nagle zaczęłam mieć takie wrażenie, jakbym była
niewidzialna, najważniejsze jednak było, że w końcu znalazłam właściwe drzwi.
Praktycznie na końcu korytarza.
– Maddison Monroe – powiedziałam do kobiety,
którą zastałam w pomieszczeniu. Było niewielkie, z biurkiem pod przeciwległą do
wejścia ścianą i krzesłami stanowiącymi poczekalnię po prawej stronie; na
jednym z nich siedział jakiś chłopak. Ja jednak podążyłam od razu do tej
kobiety, korpulentnej, sympatycznie wyglądającej pani około pięćdziesiątki.
Uśmiechnęła się do mnie, przez co jej policzki wydały mi się jeszcze
pełniejsze, spoglądając na mnie życzliwie, pytająco. – Jestem nową uczennicą.
– Ach, tak. – Podniosła się z krzesła zza
swojego biurka. – Zaraz dam ci twój plan lekcji, zawołam tylko kogoś, żeby
odprowadził cię do klasy.
Wyszła, a ja raz jeszcze rozejrzałam się po
pomieszczeniu. Po lewej stronie w sekretariacie znajdowały się drzwi, zapewne
prowadzące do gabinetu dyrektora. I to zapewne dlatego blondyn najwyraźniej tu
na coś czekał.
– Nowa uczennica? – zagadnął, jakby zwabiony
moimi myślami. – Skąd jesteś, Maddison?
– Maddie – poprawiłam go odruchowo. Zerknęłam w
jego stronę, dopiero wtedy zauważając, że miał podbite oko i rozciętą wargę. Czyżby
wdał się w bójkę jeszcze przed pierwszą lekcją? Wyglądał zresztą bardzo
łobuzersko, z blond włosami opadniętymi zawadiacko na jedno niebieskie oko i
krzywym uśmiechem, którym mnie obdarzył. – Z Austin, w Teksasie.
– Austin – powtórzył, kiwając głową. – Więc
mieszkasz teraz w Elizabethtown, Austin?
– Tak. Na Sun Valley – odparłam, na co
uśmiechnął się szerzej, co nie do końca zrozumiałam.
– Szczerze współczuję – powiedział z
rozbawieniem. – Ciekawa okolica.
Nie miałam pojęcia, czy współczuł mi ulicy, czy
miasta, w którym zamieszkałam, i nie było mi dane się dowiedzieć. W następnej
bowiem chwili wróciła pani Cole, sekretarka, z jakąś dziewczyną, zostawiła ją w
progu, po czym zajrzała do gabinetu dyrektora.
– Pan Whiterby cię teraz przyjmie, Lucas –
oświadczyła, gdy uzgodniła już coś z osobą będącą w środku, zapewne dyrektorem.
Blondyn wstał z krzesła, żeby wejść do gabinetu, a na odchodnym rzucił mi
jeszcze jedno niebieskie spojrzenie.
– Jestem Lucas Thorne – przestawił się,
chwytając za klamkę. – Miło mi cię poznać, Austin.
Świetnie. Teraz jeszcze może zaczną mnie nazywać
jak miasto, w którym do tej pory mieszkałam?!
Lucas zniknął w gabinecie dyrektora, ja zaś
zajęłam się sekretarką i dziewczyną, którą przyprowadziła, próbując zapomnieć o
drwiącym spojrzeniu blondyna. Dobrze chociaż, że nie zachowałam się wobec niego
w jakiś sposób niegrzecznie. Jeszcze tego by mi brakowało, żeby tu sobie od
początku narobić wrogów!
Dostałam plan lekcji, dowiedziałam się, że
szatynka, która miała mnie odprowadzić do klasy, miała na imię Carrie, i w jej
towarzystwie opuściłam sekretariat. Okazało się, że moja nowa towarzyszka była
bardzo rozmowna.
– Zgłosiłam się na ochotniczkę, żeby cię
oprowadzić – oznajmiła, uśmiechając się swoim uśmiechem gwiazdy filmowej. Była
całkiem ładna: niewysoka, bardzo drobna, o ciemnych, kręconych, długich włosach,
brązowych oczach i tym zabójczym uśmiechu. Miała na sobie niemalże letnią,
granatową, zwiewną sukienkę bez rękawów i kozaki, i wyglądała w tym nietypowym
zestawie bardzo dobrze. Ciekawe, czy tak samo dobrze czuła się na zewnątrz,
gdzie nadal wiał wiatr. – Lubię oprowadzać nowych uczniów. Mogę ich zawsze o
wszystko wypytać. Jak to się stało, że trafiłaś do Elizabethtown, Maddie?
Zawahałam się, wkładając ręce do kieszeni
dżinsów. Wyszłyśmy na korytarz i podążyłyśmy w lewo, w stronę sali
biologicznej, gdzie miałam mieć najbliższe zajęcia, a Carrie zdawała się czuć w
tym korytarzu, pośród tych ludzi, jak ryba w wodzie. Pozdrawiała wszystkich po
drodze, przedstawiała mnie części uczniów i w ogóle zachowywała się tak, że nie
miałam wątpliwości, że na co dzień była duszą towarzystwa.
– Kiedy moja mama zmarła, musiałam zamieszkać z
ojcem – wyjaśniłam w końcu niechętnie. – Znalazł nową pracę w Lancaster i
dlatego przeprowadziliśmy się tutaj.
– O. Moje kondolencje. – No proszę, i jeszcze
była dobrze wychowana. – A czym zajmuje się twój tata?
– Jest ortopedą. Od przyszłego tygodnia zaczyna
pracę w Lancaster Regional Medical Center.
– Słyszałam, to podobno bardzo dobry szpital. –
Na szczęście po tych słowach zmieniła temat, bo miałam już serdecznie dość
rozmowy o mojej rodzinie. – A więc, z tego, co widzę, będziemy chodziły razem
na angielski. To fajnie. Pomogę ci na początku, poznam cię z kilkoma osobami.
Nie przejmuj się, nasza szkoła jest naprawdę fajna. Na pewno wszyscy cię
polubią.
Jasne, czemu nie miałoby tak być? W końcu nie
byłam brzydka, normalnie się ubierałam, mieszkałam w normalnym domu i miałam
dobrze wykształconego ojca. Nie było żadnego powodu, dla którego nie mieliby
mnie polubić. Zwłaszcza jeśli zależało to od kogoś tak sympatycznego, jak na
pierwszy rzut oka wydawała się być Carrie.
– Jesteś na tym samym roku? – zapytałam, żeby
podtrzymać rozmowę. Skinęła głową.
– Tak, podobnie jak Lucas, którego zdążyłaś już
poznać w gabinecie pani Cole. – Zawahała się, po czym dodała: – Uważaj na
Lucasa. To podrywacz.
– Spokojnie – zaśmiałam się, zastanawiając
równocześnie, czy aby na pewno powiedziała to serio. – On tylko mi się
przedstawił, nie zamierzał mnie podrywać. A nawet jeśli, wiem, jak bronić się
przed takimi chłopakami. W końcu dorastałam w Austin.
– To dobrze. – Carrie zatrzymała się przed
wejściem do jednej z sal i odrzuciła do tyłu włosy, które ani na jotę nie
zmieniły przy tym swojego idealnego ułożenia. Gdy stanęła bokiem, zobaczyłam
też, jak niesamowicie długie miała rzęsy. – Sala biologiczna jest tutaj. Poproś
potem kogoś, żeby wskazał ci drogę na trygonometrię. Potem mamy razem
angielski, więc wpadnę po ciebie na przerwę pod tę salę, a potem odprowadzę na
stołówkę. Umowa stoi?
– To na pewno nie będzie dla ciebie problem? –
zapytałam, bo absolutnie nie zamierzałam być dla kogoś ciężarem. Carrie
machnęła ręką i prychnęła lekceważąco.
– Daj spokój. Mówiłam, że uwielbiam oprowadzać
po szkole nowych uczniów!
Kiedy wreszcie zostawiła mnie samą, odetchnęłam
z ulgą; nic nie mogłam na to poradzić, że po kilku minutach wspólnego spaceru
miałam jej dość. Carrie po prostu było wszędzie za dużo.
Chociaż musiałam przyznać, że miała w sobie
sporo uroku.
Biologię przetrwałam bez większych zawirowań, bo
zawsze lubiłam ten przedmiot, ale potem przyszła pora na trygonometrię, która
zawsze była moją zmorą. Nigdy nie byłam ścisłowcem, i o ile biologię albo
geografię mogłam jeszcze przetrwać, o tyle wszystkie odmiany matematyki, fizyki
i chemii pozostawały dla mnie czarną magią. Nauczycielką trygonometrii okazała
się jednak sympatyczna pani około czterdziestki, która przez całą lekcję mówiła
do uczniów jak do sześciolatków. Widziałam, że wszyscy się z tego powodu z niej
nabijali, ale ja po cichu byłam jej wdzięczna.
Na początku lekcji w bardzo kompromitujący
sposób musiałam przedstawić się na środku klasy, ignorując utkwione we mnie
dwadzieścia par oczu. Przynajmniej na biologii mi tego oszczędzono, bo tam
nauczyciela nie obchodziło nic oprócz jego własnego wykładu. W końcu
nauczycielka wskazała mi wolne miejsce obok jakiejś pogrążonej w książce
rudej dziewczyny, która na mój widok mruknęła jedynie krótkie „Cześć”, nie
zaszczycając mnie nawet spojrzeniem, i wróciła do przerwanej z lektury z taką
miną, jakby to była moja wina, że w ogóle musiała ją przerwać.
Spróbowałam jednak nawiązać kontakt, bo w końcu
co innego mi pozostawało? Usiadłam, rozłożyłam książki i zeszyty, po czym
ignorując nauczycielkę, zwróciłam się do rudzielca:
– Cześć. Jestem…
– …osobą, która przerywa mi czytanie. – Ruda
zatrzasnęła książkę i spojrzała na mnie znad okularów w ciemnych oprawkach.
Miała na głowie prawdziwą szopę związaną w nieporządną kitkę, tak niepodobną do
mojej, i ubrana była w jakieś dziwne, powyciągane ciuchy. Miała jednak duże,
inteligentne, zielone oczy, które przyglądały mi się z wyraźną niechęcią, i
jasną, porcelanową skórę, przez co wyglądała delikatnie jak laleczka. Zupełnie
przeczył temu jej opryskliwy ton głosu. – Słyszałam, jak masz na imię. Cała
klasa słyszała.
– Ale nadal ja nie znam twojego – odparłam
lekko, zupełnie niewzruszona. Dziewczyna z irytacją zwróciła wzrok w stronę
tablicy, na której nauczycielka właśnie zapisywała temat dzisiejszej lekcji.
– Brianna – odpowiedziała w końcu, kiedy już
sądziłam, że w ogóle się nie odezwie. – Ale nie mów tak do mnie, nie znoszę
tego imienia. Najlepiej mów Bree.
– Ale to bardzo ładne imię – odważyłam się
zaprotestować, na co zostałam nagrodzona pogardliwym prychnięciem.
– Och, błagam. Mów Bree albo w ogóle. A teraz
wybacz, ale chciałabym się skupić na lekcji.
Na tym zakończył się mój kontakt z Brianną na
tej lekcji. Chociaż kilkakrotnie próbowałam wciągnąć ją do rozmowy, pozostawała
niewzruszona, zawzięcie przepisując do zeszytu każde słowo nauczycielki. Ja
sama niezbyt uważałam na tych zajęciach, dobrze, że w szkole w Austin już
przerabialiśmy ten temat.
Oberwało mi się za to na angielskim. I to w
pierwszy dzień w nowej szkole! Bez problemu trafiłam do klasy, bo jakaś uczynna
dziewczyna udzieliła mi wyczerpujących wskazówek – i tą dziewczyną bynajmniej
nie była Brianna, która zmyła się natychmiast po dzwonku, nie mówiąc mi nawet
krótkiego „cześć” – na tym jednak skończyły się moje sukcesy. Pod salą bowiem
spotkałam Carrie, która uparła się, że będzie na tych zajęciach siedzieć ze mną
w ławce, po czym przez całe zajęcia próbowała scenicznym szeptem wtajemniczyć
mnie w szczegóły „kto jest kim” w mojej nowej szkole. Z jakiegoś powodu nie
spodobało się to sympatycznej nauczycielce, która już tego pierwszego dnia
obdarowała mnie dodatkową pracą domową, kiedy nie zdołała mnie zagiąć na żadnym
pytaniu dotyczącym lektury (bo, jak się okazało, i ją przerabiałam już
wcześniej).
Naprawdę, znałam Carrie od paru godzin, a już
miałam ochotę porządnie walnąć ją w potylicę.
Przez większość czasu jednak znajomość z Carrie
okazywała się całkiem przydatna. Na przykład wtedy, gdy na długiej przerwie
poszłyśmy na stołówkę.
– Usiądź przy stoliku z moimi znajomymi –
zaproponowała, nie wiedząc nawet, jak wielką ulgę mi tym sprawiła. Ponieważ
żołądek znowu miałam zawiązany w supeł, wzięłam sobie tylko sałatkę i sok, co
Carrie skwitowała krzywym spojrzeniem, ale na szczęście nie skomentowała; w
następnej chwili poprowadziła mnie do jednego ze stolików pod oknem, przy
którym siedziało już czworo ludzi.
Stołówka była dużym pomieszczeniem położonym na
parterze, w lewym skrzydle, dokładnie przeciwległym do sali gimnastycznej.
Stało się w niej sporo stolików, a jedna ze ścian była całkowicie przeszklona i
wychodziła na znajdujące się za szkołą, otoczone przez drzewa boiska i bieżnię.
Właśnie jeden z tych stolików zajmowała paczka Carrie, co kazało mi sądzić, że
w szkole byli dość popularni – jeśli oczywiście i tutaj, jak na przykład w
mojej starej szkole, miejscówka na stołówce miała jakieś znaczenie. Zazwyczaj
miała.
Lawirowałyśmy między tłumem ludzi, próbując
znaleźć drogę do stolika Carrie, aż w końcu udało nam się dotrzeć na miejsce.
Postawiłam tacę z moją sałatką na stoliku, przyglądając się czterem osobom
siedzącym przede mną.
– Hej, poznajcie Maddie, dziś jest jej pierwszy
dzień – przedstawiła mnie Carrie od niechcenia, siadając na swoim miejscu. –
Maddie, to jest Wyatt, Harper, Lucy i Kyle. Siadaj.
Usiadłam posłusznie na wolnym miejscu,
uśmiechając się do wszystkich po kolei głupkowato. Wyatt wyglądał sympatycznie
z nieco pucołowatymi policzkami i ciemnymi włosami zaczesanymi do góry trochę w
stylu Elvisa, miał też pełne życzliwości, szare oczy; Harper tak jak ja była
blondynką, chociaż miała nieco inny odcień, jaśniejszy i mniej nasycony, była,
podobnie jak Carrie, drobna i niska, a poza tym śnieżnobiałe, prościutkie zęby,
na które jej rodzice musieli wydać fortunę. Lucy była bardziej krępa, chociaż
ubrana bardzo odważnie w króciutką spódniczkę i bluzkę z bardzo dużym dekoltem
– aż dziw, że jej na to nauczyciele pozwolili! – i miała krótkie, postawione na
jeża, ciemnoblond włosy; Kyle natomiast miał w genach przynajmniej jednego
czarnoskórego przodka, dzięki czemu jego karnacja była bardzo ciemna, podobnie
jak oczy i włosy, i jako jedyny miał na sobie kurtkę drużyny Lacrosse’a. No
proszę, a więc jednak. Może nadal miałam szansę na zostanie tą cheerlederką?
Postarałam się zapamiętać imiona,
przyporządkowując je do jakichś wyróżniających ich cech. Harper – garderoba jak
z luksusowego butiku; Wyatt – oczy labradora, który ma do ciebie jakiś interes;
Lucy – jeż na głowie; Kyle – atakujący szkolnej drużyny Lacrosse’a (chociaż tak
naprawdę nie wiedziałam, na jakiej pozycji grał, ale kojarzył mi się właśnie z
napastnikiem). Przy czterech osobach zresztą to nie mogło być takie trudne.
– Taak, słyszeliśmy już o tobie, Maddie –
odezwała się Harper, uśmiechając się przelotnie znad swojego jabłka, które
gryzła powoli. Rzuciłam jej zaskoczone spojrzenie.
– Tak? Skąd?
– Może i szkoła jest tutaj spora, ale całe
Elizabethtown już nie bardzo – odpowiedziała, a w jej głosie usłyszałam
rozbawienie. – Kiedy ktoś wynajmuje dom na Sun Valley Drive, trudno się tym nie
zainteresować.
Nie bardzo rozumiałam, co takiego było w Sun
Valley Drive, ale zanim zdążyłam o to zapytać, stwierdziłam, że uwaga Harper
całkowicie skupiła się na czymś – lub kimś – za moimi plecami. Odwróciłam się
więc, by zobaczyć blondyna z gabinetu pani Cole. Jak on miał na imię?
A, tak. Lucas.
– Cześć – mruknął nad moją głową do wszystkich
obecnych przy stoliku, po czym spojrzał na mnie i dodał: – Cześć, Austin.
Wywróciłam oczami. On tak serio?
– Hej. Może się dosiądziesz? – zaproponowała
słodko Harper. Lucas potrząsnął głową.
– Nie, spieszę się na trening i chciałem tylko
zabrać Kyle’a, w końcu jest naszym napastnikiem. – Ha! I w dodatku zgadłam! –
Pamiętacie o imprezie w piątek, prawda?
– Jasne! – zawołała Carrie z entuzjazmem. – Na
pewno będziemy.
– Trzymam cię za słowo, że to będzie domówka,
jakiej jeszcze nie widziało Elizabethtown – dodała Harper.
– A ty? – Dopiero po chwili zorientowałam się,
że Lucas mówił do mnie. Odwróciłam się znowu do niego z pytaniem w oczach. –
Masz jakieś plany na piątkowy wieczór?
– Nie, chyba nie – odpowiedziałam ostrożnie.
Lucas posłał mi uśmiech rasowego podrywacza, o którym mówiła Carrie, po czym
rzucił:
– W takim razie zapraszam do mnie. Robimy sporą
imprezę. Dziewczyny dadzą ci adres.
Odszedł, ciągnąc za sobą Kyle’a, zanim zdążyłam
cokolwiek odpowiedzieć. Super. I jeszcze zostałam zaproszona na imprezę. W
pierwszy dzień w nowej szkole.
Ciekawe tylko, czy ojciec mnie puści…
Uwaga:
OdpowiedzUsuń"W końcu nauczycielka wskazała mi wolne miejsce obok jakiegoś pogrążonego w książce rudzielca, która na mój widok mruknęła jedynie krótkie „Cześć”, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem, i wróciła do przerwanej z lektury z taką miną, jakby to była moja wina, że w ogóle musiała ją przerwać." - albo "który", "wrócił" i "musiał", bo TEN rudzielec, albo "pogrążonj w książce rudej dziewczyny" (czy coś w tym stylu). Wiem, o co chodzi, ale jednak gramatycznie brzydko się odcina.
Komentarz:
"Zabawne, bo nawet w Austin nie robili takich cyrków, a przecież w dużym mieście byłoby to dużo bardziej prawdopodobne niż na takiej prowincji, prawda?" - zwłaszcza w dużym mieście w Teksasie, gdzie podejście do noszenia broni jest chyba jeszcze bardziej luźne (w sensie że większość jest "za") niż w innych stanach. Taki tam sobie komentarz. ^^
Przede wszystkim to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Żeby jedzenie zawsze szło w wenę (albo cycki, albo po równo). :D
Heh, pierwszy dzień w nowej szkole, chyba każdy przeżywa go tak samo. Dobrze, że Maddie udało się tak na samym początku poznać sympatycznych ludzi, już kij z ich popularnością. Jak sympatyczni, to się szybciej z nowym miejscem oswoi i jeśli uzna, że woli inne towarzystwo, to będzie miała więcej pewności siebie, by je zmienić - ale jak się ktoś sympatyczny nie trafi, to i pierwszy dzień w nowej szkole jest jeszcze bardziej dołujący, i później człowiek ma wrażenie, że jakkolwiek by się nie starał, to i tak nie zmieni znajomych na ciekawszych/fajniejszych/sympatyczniejszych.
Hehe, typowe hamerykańskie domówki u szkolnych podrywaczy? Będę czekać.
A na zakończenie komentarza dodam tylko, że chociaż całej płyty "Moon Landing" jeszcze nie odsłuchałam, to "Bonfire Heart" jest jednym z moich ulubionych kawałków. I przez śniadanie Maddie teraz sama mam ochotę na naleśniki, dobrze, że jeszcze mi się ostało trochę mleka. :P
Pozdrawiam cieplutko,
No faktycznie, nie zauważyłam jakoś tego. Dzięki, zaraz poprawię;)
UsuńNo właśnie! Dlatego też zdziwienie Maddie jest jak najbardziej zrozumiałe;) ale będzie to później wyjaśnione, oczywiście, skąd taka obsesja na tle sprawdzania uczniów akurat w Elizabethtown.
Dziękuję, dziękuję:) chociaż zdecydowanie wolę w wenę xd
No niby tak, pewnie Maddie miała trochę szczęścia, chociaż czy na pewno, to się okaże dużo później. W każdym razie jest to jakiś start w nowej szkole. Taak, tu będzie typowo amerykańsko i nawet nie zamierzam udawać, że Czyste sumienie jest jakieś bardziej zaangażowane, bo nie jest;)
Taak, też uwielbiam Bonfire Heart! Po tej jednej piosence pewnie bym jeszcze płyty nie słuchała, ale ostatnio w radio usłyszałam drugi singiel Jamesa, Heart To Heart i tak mi się spodobało, że się w płytę zaopatrzyłam;) no to smacznego w takim razie!
Całuję!
Jak nie ma idiotyzmów w postaci amerykańskich uczniów na zajęciach z polskiego (kochamy blogaski!) ani kolosalnych, szczegółowych opisów porannej toalety oraz stroju, to typowe może być dobre. Nie na tyle, żeby się ograniczać wyłącznie do tego, ale umówmy się, czytanie ma sprawiać przyjemność i chyba nawet najbardziej zatwardziali miłośnicy tzw. trudnej literatury muszą się czasem rozerwać czymś, co czytają wyłącznie dla przyjemności. A nie powiem, mi brakuje ładnie napisanych młodzieżówek, odkąd przestałam mieć lat naście (a nawet i pod koniec tych lat nastu) jakoś tak odeszłam od literatury młodzieżowej bez elementów fantastycznych (bo po takie "Igrzyska Śmierci" to sięgnęłam) i teraz nie wiem, co jest dobre/warte przeczytania. Zachowałam sobie kilka ulubionych młodzieżówek, które po wzięciu od razu otwierają się na najczęściej czytanych stronach, ale to łohoho, literatura jeszcze z lat 90-tych, wczesne lata dwutysięczne maks. :P
UsuńŚciągnęłam sobie w końcu całą płytę i zgadzam się: Heart to Heart też jest boskie! W ogóle cała płyta bardzo udana, aż się chce coś robić (pisać, śpiewać, spacerować, COŚ). Co prawda przez tę chęć to robienia CZEGOŚ, łatwo się rozpraszam i, na przykład, zaczynam poprawiać ostatnio napisane opowiadanie, a po chwili stwierdzam, że nie, chce mi się śpiewać albo gotować, więc jestem mało produktywna, ale przynajmniej szczęśliwa. :D
Haha, mnie by się chyba samej nie udało wyłącznie do tego ograniczyć, nawet jak bym chciała, komplikacje w fabule same przychodzą mi do głowy i nie chcą z niej potem wyjść xd zgadzam się, ja też lubię czasem poczytać coś po prostu dla rozerwania się. Ja też znam tylko takie młodzieżówki, a sporo jeszcze nawet starszych, takich z lat siedemdziesiątych jeszcze, no cóż, stary dinozaur widocznie jestem xd
UsuńNo właśnie!:) strasznie mi się podoba. Pewnie też przekułabym tę chęć na coś całkiem bezproduktywnego, gdyby nie fakt, że mi się to akurat zbiegło w czasie z pisaniem Sumienia;) ale takie oderwanie się od pracy na rzecz śpiewania albo gotowania też jest dobre, każdy potrzebuje takiej chwili wytchnienia;)
Wszystkiego najlepszego! :) Mnóstwa inspiracji do innych opowiadań oraz masy większych i tych mniejszych sukcesów :)
OdpowiedzUsuńJak jak nie znoszę Carrie, jednen z najgorszych typów dziewczyny w liceum, chociaż Harper chyba plasuje się zaraz po. Obawiam się, że Maddie przestąpiła próg nie najciekawszej grupy i to będzie miało nieprzyjemne skutki.
Zastanawia mnie też o co chodzi z tym Sun Valley, czyżby miało to coś wspólnego z tym chłopakiem ;> Ah, no i jeszcze Lucas, on też mnie irytuje, czy w tej szkole jest ktoś normalny? W sumie to polubiłam Bree i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się tu pojawi :-)
Jak na pierwszy dzień to Maddie naprawdę poszło bardzo dobrze, aczkolwiek wydaje mi się, że ta cała wspaniale zapowiadająca się impreza wniesie dużo chaosu w jej życie, no ale od czego są w końcu imprezy :D
A propos Jamesa Blunta, to w listopadzie oszalałam na punkcie jego nowej płyty, choć osobiście za nim jakoś nigdy specjalnie nie przepadałam, tak teraz jego głos budzi mnie codziennie :D
Pozdrawiam i jeszcze raz duuuożo sczęscia i wszytskiego najlepszego :)
Dziękuję, bardzo dziękuję:)
UsuńHmm, może nie będę uprzedzać wypadków, napiszę tylko, że Bree będzie się tu w późniejszych rozdziałach dużo pojawiać, ale na to trzeba trochę poczekać. A co do Carrie, Harper i Lucasa... Impreza na pewno będzie obfitowała w wydarzenia, i wiesz, to już co kto woli - oni są po prostu dość popularni w tej szkole i dlatego też tak się zachowują xd ponownie, nie chcę uprzedzać, ale nie zapewniam, że staną się przyjaciółmi Maddie ;>
Ja w sumie Jamesa nigdy wcześniej nie słuchałam, a nawet jak leciał w radio, to nie zwracałam uwagi. Dopiero po tych dwóch ostatnich singlach się w nim zakochałam;) także całkiem rozumiem:)
Całuję!
Jak zrobiłaś taki cudowny player? Z jakiej stronki go masz?
OdpowiedzUsuńChciałabym wiedzieć, ponieważ znam jedną, ale tam są jedynie te zwykłe, a chciałabym urozmaicić lekko wygląd bloga właśnie takim... innym (ładniejszym) playerem :D
Wyguglałam sobie, bo te podstawowe też mnie średnio satysfakcjonowały, i sporo ciekawych znalazłam tu: http://playlist.me/skins/. Indżoj:)
UsuńDziękuję bardzo <3
UsuńCześć!;* Wszystkiego najlepszego, jak najwięcej weny i żeby rozdziały były często;) Co do rozdziału; powiem tak. To są początki wiec trzeba tą akcje jakąś zacząć, dlatego nie spodziewam się na początku jakiś cudów i wogóle. Fragment rozmowy z Lucasem, był taki świetny! Ciekawe czy będzie ją nazywać Austin dłużej, czy sobie odpuści;) Zastanawiam się cży Tajemniczy Gość z Okna to Lucas, czy nie!, ale to na pewno wyjaśni się wkrótce;) Nowa znajoma Maddie, wydaje się bardzo sympatyczna, i mam nadzieję ze tak bedzie. O co chodzi z tym, ze jak mieszka na Sun Valley Drive to odrazu wszyscy ja znaja?... He? Podejrzane;) Ale rozdział i tak był bardzo ciekawy i fajny, więc czekam na więcej! Pozdrawiam i mocno całuje;*
OdpowiedzUsuń/Charlotte
Dziękuję, bardzo dziękuję;) jak będzie dużo Wena i nastukam sporo zapasu, to na pewno zmienię częstotliwość publikacji na co tydzień, więc warto trzymać kciuki XD
UsuńNo fakt, cuda to mi nie wyszły, ale ja w ogóle nie lubię tych początkowych rozdziałów, bo w dalszych to już mogę bohaterów kłócić i robić im różne niedobre rzeczy, a tu wszystko musiało być jeszcze tak ładnie i grzecznie. Ale, buahaha, to się wkrótce zmieni xd
Będzie ją tak nazywać, przynajmniej do pewnego momentu xd tu mogę chyba od razu puścić farbę, bo nie, Tajemniczy Gość z Okna ma ciemne włosy, Lucas natomiast jest blondynem, tamten natomiast w pełnej okazałości pojawi się bodajże w czwórce, o ile dobrze pamiętam;)
Carrie? Aż za bardzo xd
Noo, podejrzane, też się wyjaśni, bo to część większej dramy, która tu będzie później baaardzo obecna;) ale na to trzeba jeszcze poczekać^^
Całuję! ;*
Hahaha, robienie bohaterom złych rzeczy jest takie fascynujące!-coś o tym wiem;) Ehhh, znowu czytam nieuważnie kurde... Następnym razem dłużej sie zastanowie zanim coś napisze. Co do tajemnicy z ta dziwną ulicą, to ona pewnie będzie w jakimś stopniu głównym wątkiem, wiec ja sie cieszę, bo lubię takie zagadki!;*
UsuńPozdrawiam;)
W pewnym sensie, to znaczy będzie powiązana z głównym wątkiem, owszem;) a wszystko będzie się po troszku wyjaśniać, więc mam nadzieję, że nie będziecie bardzo zawiedzione rozwojem akcji. No właśnie! Też uwielbiam komplikować bohaterom życie xd spoko, nic się nie stało, można takie rzeczy pozapominać w końcu:)
UsuńA mogę zapytać, czy Ty też piszesz coś na blogu?;)
Całuję!
Teraz obecnie zaczynam pisać pewną historie, ale na razie tylko w zeszycie. Mam zamiar stworzyć bloga w niedługim czasie, ale nie jestem pewna, czy historia komukolwiek się spodoba. Mialam kilka blogow (fan-ficki związane z Harrym Potterem,) ale w końcu je usunęłam, bo nie mialam siły i weny żeby dalej je pisać;cc
UsuńMuszę powiedzieć, że ma Maddie szczęście. Już pierwszego dnia znalazła się w kręgu popularnych ludzi! Czyżby to zasługa miejsca jej zamieszkania? Bo ewidentnie wyczytałam, że z tego względu robi furorę :D Lucas ma metkę podrywacza, ale na razie w nim tego w ogóle nie wyczułam. Ja bym określiła go jako nieco dumnego, ale wiem, że to tylko pierwsze wrażenie :D Carrie to osoba, którą bardzo polubiłam w przeciwieństwie do tej rudej. Nie pamiętam już jej imienia, przepraszam. A! Bree, Brianna! :D Dziwna i nadęta!
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa tego chłopaka, którego Maddie widziała z okna sypialni. Coś czuje, że to będzie ciekawa persona, a jeżeli wizerunek daje mu pan z nagłówka to tym bardziej będę go wielbić <3
W tekście znalazłam zdanie, które jakoś nie bardzo rozumiem składniowo > "Sam budynek szkolny był spory, do najmniejszych też nie należał". Czy bycie sporym (rozumiem, sporych rozmiarów) i nienależenie do najmniejszego czegoś nie określa czasem tego samego? Że po prostu coś jest duże? Tymczasem "też" wskazuje, że druga część zdania miała określać coś dodatkowego, coś więcej :) Przepraszam, jeżeli się mylę, bo może nie rozumiem sensu przekazu zdania, ale wydaje mi się, że coś tu nie gra :)
Pozdrawiam ciepło :***
Haha, dobre xd nie, po prostu to zdanie początkowo wyglądało inaczej, potem je zmieniłam, ale najwyraźniej zapomniałam o drugiej części. Dzięki, zaraz to poprawię;)
UsuńNie, to raczej zasługa Carrie, która ma zwyczaj oprowadzania nowych po szkole i decydowania, czy nadają się na jej znajomych xd miejsce jej zamieszkania to raczej ciekawostka, nic więcej. To zresztą wyjaśni się w czwórce:) co do Lucasa... Ja tam nie wiem, czy w tej metce jest odrobina prawdy^^ pewnie się okaże. A Brianny nie skreślaj tak szybko, ona po prostu nie jest tak otwarta na innych ludzi jak Carrie;)
Owszem, pan w nagłówku to sąsiad Maddie:) i mam nadzieję, że jego postać faktycznie Was zaciekawi, bo będzie tu dosyć istotna;)
Całuję! ;**
Sto lat! życzę wszystkiego najlepszego, dużo weny i sukcesów we własnym życiu! :D
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle fajny, intrygujący, chociaż może bez jakiś rewelacji. Miło się czytało, a ten Lucas zaczyna mnie ciekawić... No cóż Maddie będzie musiała chyba się użerać z sąsiadem i podrywaczem jednoczesnie, chociaż pewna nie jestem. Coś mi się wydaje, że ostatecznie Bree się przekona chociaż trochę do Maddie, ale no nie wiem... Ciekawe co z tą imprezą... :D
Pozdrawiam i jeszcze raz STO LAT! :D
Dziękuję, dziękuję!
UsuńNo jasne, wiem, że w tym rozdziale niewiele się działo xd i w sumie niewiele można z niego wynieść. "Użerać" to może nie do końca właściwe słowo, z Lucasem na pewno, natomiast co do sąsiada... A, nie będę uprzedzać wypadków:) co do Bree, w pewnym sensie masz rację. A na imprezie coś tam pewnie się będzie działo, a co, to się okaże;)
Całuję!
Imię Carrie kojarzy mi się jedynie z Carrie Bradshaw, pewnie będę sobie Twoją bohaterkę wyobrażać jako blondynkę z burzą loków. Chociaż jakoś tej Carrie specjalnie nie polubiłam. Lucasa też nie. W zasadzie nikt nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia, żeby polubić ich od razu, tak jak polubiłam Maddie ;) Plus dla niej, to zwykle główne bohaterki działają mi na nerwy i mam ochotę je udusić gołymi rękoma ;P
OdpowiedzUsuńNo i tak, w zasadzie na razie niewiele się dzieje, że Maddie musi wszystko poznać, niech się trochę rozkręci. Czekam niecierpliwie, skoro sama jesteś zadowolona ;) Ciekawi mnie, o co chodzi z tym Sun Valley, wszyscy robią z tego jakoś niesamowitą tajemnicę ;>
Spóźnione życzenia, ale szczere, wszystkiego dobrego! ;* Pozdrawiam! :)
Mnie nie bardzo, to już bardziej z Carrie od Kinga xd w ogóle to Carrie na początku miała być Cassie, ale zrobiła literówkę i już tak zostało;) Bo oni, prawdę mówiąc, nie byli tacy od razu do lubienia, przynajmniej mnie się tak wydaje. Oj tam, pewnie Ci jeszcze przejdzie i Maddie też z biegiem historii straci swoją sympatię, moje bohaterki zazwyczaj stają się bardziej irytujące z czasem xd
UsuńTo w zasadzie nawet nie tajemnica, wyjaśni się szybko, tylko póki co nikt jeszcze nie miał okazji o tym Maddie opowiedzieć. W czwórce bodajże będzie na ten temat. Przynajmniej mam nadzieję, że się rozkręci, bo nie chce też Wam robić zbyt dużych nadziei xd
A dziękuję, bardzo dziękuję ;* i całuję!
Kocham, kocham, kocham!
OdpowiedzUsuńSerio.
Wspaniale piszesz *.*