Pogoda nadal była do kitu, ale korzystając z
nowo uzyskanej wolności oświadczyłam ojcu, że umówiłam się w centrum handlowym
i po prostu wyszłam z domu, zabierając oczywiście ze sobą parasolkę.
Wyjeżdżając z mojej ulicy z prędkością ślimaka wyścigowego o mało nie przejechałam
jakiegoś biegnącego ulicą psa; tak bardzo wyprowadziło mnie to z równowagi, że
uciekła ze mnie niemalże cała nabyta ostatnio pewność siebie i musiałam
zatrzymać się po drodze na poboczu, żeby uspokoić kolejny atak paniki.
Walcząc z niemożnością złapania głębszego
oddechu i gwałtownym kołataniem serca, które, byłam tego pewna, chciało
wydostać się z mojej piersi i uciec, gdzie pieprz rośnie, po raz kolejny
boleśnie zrozumiałam, co musiał czuć w kontenerze Aiden. Drżącą ręką uchyliłam
okno; świeże, przesycone wilgocią powietrze wpadło do auta i trochę mnie
otrzeźwiło, podobnie jak krople deszczu, które natychmiast spadły mi na twarz.
Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam ją o zagłówek fotela, próbując uspokoić
oddech przez powolne recytowanie w myślach tabliczki mnożenia od tyłu. Pomagało
zaskakująco dobrze.
Ponieważ nigdy nie przyznałam się ojcu do moich
ataków paniki, nigdy też nie próbował nic z nimi zrobić, na przykład zabrać
mnie na jakąś sesję do psychologa. Musiałam przyznać, że niechęć do psychologów
była właśnie jednym z powodów, dla których mu o niczym nie powiedziałam; przez
to jednak nie udało mi się dowiedzieć, czy były jakieś sposoby radzenia sobie z
atakami paniki, zwłaszcza że odczuwałam dziwną niechęć do czytania o tym,
choćby na Internecie. Zupełnie tak, jakby miała dostać ataku paniki od samego
czytania o nim.
Teraz jednak kierowała mną wyższa konieczność.
Teraz nie chodziło już tylko o mnie.
Do centrum handlowego dojechałam w końcu
spóźniona o jakieś pół godziny, o czym jednak zawiadomiłam wcześniej Wyatta
SMS–em. On był taki kochany, że poczekałby na mnie i dwie godziny, gdybym go o
to poprosiła, byłam tego pewna. Z trudem, ale jednak udało mi się dojechać o
własnych siłach i tym razem nie musiałam nikogo prosić o asystę. Mimo tego
ataku paniki po bliskim spotkaniu z psem, jednak byłam z siebie dumna.
– Wow, Mads. – Wyatt przywitał mnie wytrzeszczem
oczu, przez co, w połączeniu z jak zwykle rozczochranymi kędzierzawymi włosami,
tym razem bardziej przypominał mi cocker–spaniela niż labradora. Siedział przy
stoliku jednej z kawiarni na głównej alei centrum handlowego i powoli sączył kawę z tekturowego kubka,
czekając na mnie, na mój widok jednak natychmiast odłożył kubek na blat
okrągłego, niewielkiego stolika. – Ojciec wypuścił cię z domu po szkole…?!
– Haha, też jestem w szoku. – Przywitałam się z
nim, opadłam na krzesełko naprzeciwko i zawiesiłam torbę na jego oparciu, po
czym sięgnęłam po kawę Wyatta. Spojrzał na mnie krzywo, ale poza tym nie
usłyszałam ani słowa protestu. – Tata uznał, że w ramach ocieplania relacji na
linii ojciec–córka, da mi jeszcze jedną szansę i tymczasowo cofnie mi szlaban.
Ludzki pan, nie?
– Oj, Mads, nie bądź już taka złośliwa. Wygląda
na to, że on naprawdę się stara – westchnął Wyatt. Wywróciłam z irytacją
oczami.
– Nie, Wyatt, on wcale się nie stara. On
wspaniałomyślnie próbuje mi pokazać, jakim to jest super ojcem i jakby to było
fajnie, gdybym spróbowała być chociaż w połowie taką super córką i poszła z nim
na jakiś kompromis. Ale nadal będzie do mnie dzwonił o jedenastej, czy na pewno
wróciłam, bo cały weekend znowu spędza w pracy i wróci do domu dopiero w
poniedziałek, i nadal będzie wypytywał potem nauczycieli, czy dobrze
zachowywałam się na tej imprezie. Już ja znam mojego ojca. Z jednej strony
będzie udawał, że daje mi luz, a z drugiej zrobi wszystko, żeby kontrolować
mnie tak, żebym jak najmniej się zorientowała. Cholera, nie mam pojęcia, czemu
ten facet nie został gliniarzem.
Kiedy w końcu umilkłam, Wyatt jeszcze przez
chwilę kiwał głową z miną godną psychoanalityka. Widać było, że chciał
wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymywał, więc to tylko jeszcze bardziej mnie
zirytowało.
– No co? – mruknęłam, nie doczekawszy się jego
odpowiedzi. Wzruszył ramionami.
– Nic, po prostu mam wrażenie, że sporo rzeczy
cię ostatnio denerwuje, Mads, i że wyładowujesz się na tej jednej osobie, na
której możesz. Ale uwierz, nie powinnaś obwiniać ojca o całe zło tego świata,
bo on, tak samo jak większość wszystkich naszych rodziców, naprawdę chce dla
ciebie dobrze.
Zjechałam niżej na krzesełku, aż potylicą
oparłam się o jego oparcie. Problem w tym, że zdawałam sobie sprawę, że Wyatt
miał rację. Nie potrafiłam zachowywać się obiektywnie. Nie bardzo wiedziałam,
jak to zrobić.
– To nic takiego – mruknęłam więc, decydując się
zbagatelizować temat. – Przecież w końcu dogadam się z ojcem. Na pewno.
– No właśnie – potwierdził Wyatt z entuzjazmem.
– A słyszałem przez telefon coś o Aidenie Montgomery. Że chcesz o nim pogadać.
Co się dzieje, Mads?
Cholera, to już chyba prostsza była rozmowa o moim
tacie, tam przynajmniej mogłam powiedzieć Wyattowi wszystko. No, może nie
powiedziałam mu o traktowaniu mnie tak, jakbym była moją matką, ale przecież
gdyby chciał, i to bym mu wyznała. Nie o to chodziło. Chodziło po prostu o to,
że o Aidenie rozmawiało mi się dużo trudniej, i to nie tylko dlatego, że coś do
niego czułam. Głównie dlatego, że sama nie byłam pewna, co mogłam Wyattowi
powiedzieć.
– Wiesz, Wyatt… Aiden i ja tak jakby… się
spotykamy – wykrztusiłam z siebie w końcu. Wyatt prychnął lekceważąco.
– No daj spokój, przecież to wiem już od
wczoraj, a podejrzewałem to nawet wcześniej. Nie po to do mnie zadzwoniłaś.
– No nie – przyznałam niechętnie. – Ale wiesz…
Wyatt, musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie powiesz.
Pamiętałam, że już wcześniej go o to prosiłam,
ale pamiętałam też, że nie uzyskałam wtedy od niego odpowiedzi. A to ciągle
było dla mnie ważne.
– No… dobrze – odpowiedział Wyatt ze
zdziwieniem. – Chociaż naprawdę nie mogę tego zrozumieć, Maddie. Po co to
wszystko? Po co to krycie się po kątach i chowanie? Ja rozumiem, Aiden nie jest
ulubieńcem tłumów w Elizabethtown, ale może bez przesady? I co, jak jesteście
gdzieś razem, to chowa się zawsze, gdy zobaczycie jakichś waszych znajomych?
Ponownie wzruszyłam ramionami. Nie mieliśmy
dotąd zbyt wielu okazji, by uciekać przed naszymi znajomymi.
– Zaraz, zaraz – dodał nagle Wyatt, jakby sobie
o czymś przypomniał. – Czy on był wtedy z tobą nad wodą, Mads?! Wtedy, gdy
wyłowiłaś z wody Lucasa?!
No nie! Świetnie, jeszcze tego brakowało, żeby
się domyślił! Spiorunowałam go wzrokiem, ale niewiele sobie z tego robił.
– Wyatt! – syknęłam. – Naprawdę wolałabym, żeby
całe Elizabethtown jednak się o tym nie dowiedziało!
– No dobra już, spoko, przepraszam – mruknął już
normalnym tonem. – Ale to znaczy, że tak było, prawda? On był tam z tobą, a
potem ukrył się w lesie, gdy nadeszliśmy. Zastanawiałem się wtedy, jakim cudem
sama wytaszczyłaś cielsko Lucasa na ląd, a nie wziąłem pod uwagę najbardziej
oczywistej opcji, że ktoś ci pomagał. Ale Aiden… To naprawdę wiele tłumaczy.
Był z siebie taki zadowolony, jakby właśnie
rozwiązał jakąś pieprzoną zagadkę kryminalną. Trochę mnie to zirytowało, ale
odrobinę też rozbawiło.
– On po prostu nie chciał, żeby ktoś go tam
zobaczył i zaczął zadawać zbędne pytania – bąknęłam w końcu, po czym ponownie
upiłam mu łyk kawy. – I ja go całkiem rozumiem, Wyatt. Tam, na tej imprezie,
wszystkim puściły hamulce i mogłoby nie być zbyt kolorowo, gdyby się okazało,
że Aiden tam był.
– No dobrze, niech ci będzie – mruknął,
zabierając mi kubek. – Ale dalej tego nie rozumiem. Zgadzasz się na to
wszystko? I jak długo zamierzasz to ciągnąć? Przecież to nienormalne, żebyście
się przed wszystkimi ukrywali, bo jemu się wydaje, że wszyscy w mieście go
nienawidzą.
– Mam wrażenie, że Lucas jest tego wszystkiego
prowodyrem. – Chodziło mi to po głowie już od jakiegoś czasu, bo w końcu to z
jego strony widziałam najwięcej nienawiści w stosunku do Aidena i raczej nie
miało to nic wspólnego ze mną. Rzuciłam Wyattowi błagalne spojrzenie. –
Słuchaj, ja wiem, że masz ostatnio na pieńku z Lucasem, ale może byś jednak z
nim pogadał? Dowiedział się, o co mu właściwie chodzi i dlaczego ma taki
problem z Aidenem? Może da się coś z tym zrobić. Może da się to jakiś naprawić…
– Mads. Mads, poczekaj. – Wyatt zamachał rękami,
a po jego minie poznałam, że coś było nie tak. – Nie muszę rozmawiać z Lucasem,
żeby wiedzieć, o co chodzi. Naprawdę nic nie słyszałaś, nie wiesz, dlaczego tak
się dzieje? Nie wiesz, dlaczego Lucas jest taki zły na Aidena? Aiden ci nie
powiedział?
Wpatrzyłam się w niego w milczeniu; nie
wiedziałam, czy chciałam wiedzieć. Skoro jednak już spotkałam się z Wyattem i
poprosiłam go o pomoc, chyba nie miałam innego wyjścia? W końcu powoli
pokręciłam głową.
– Wśród tych ośmiu osób, które zabił David, była
też starsza siostra Lucasa, Camille. Postrzelił ją jako pierwszą… Wykrwawiła
się, zanim do budynku dostała się policja i pogotowie.
Włożyłam ręce we włosy i oparłam czoło o stolik,
nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przecież oglądałam tablicę pamiątkową. Dlaczego
nie zwróciłam wtedy uwagi na nazwiska osób, które zginęły? Jakim cudem nie
zauważyłam, że wśród nich było też nazwisko Lucasa?
Tak naprawdę rozumiałam jednak, dlaczego. W
końcu byłam wtedy nowa w szkole, rozpraszało mnie sto tysięcy innych rzeczy.
Pewnie dlatego akurat na to po prostu nie zwróciłam uwagi.
– Żyjesz, Maddie? – Usłyszałam po chwili nieco
rozbawiony głos Wyatta. Westchnęłam rozdzierająco i niechętnie pokiwałam głową.
– Tak, ale… – zawahałam się, po czym
dokończyłam: – ja nie miałam o tym pojęcia. Aiden nic mi o tym nie mówił,
chociaż to przynajmniej trochę tłumaczyłoby zachowanie Lucasa. Nadal nie wiem,
jak można tak traktować człowieka, który nie zrobił nic złego, ale mogę
zrozumieć, że Lucas jest o to wściekły, że chciałby się na kimś zemścić za śmierć
siostry, a człowieka za to odpowiedzialnego nie ma już wśród nas. Naprawdę
jestem w stanie to przełknąć… Gdyby tylko ktoś mi o tym powiedział.
– Wiesz, to nie tak, że wszyscy wiedzą o tobie i
Aidenie – odparł Wyatt trzeźwo. – Pewnie ktoś by cię uświadomił, gdyby
wiedzieli. A tak… Aiden powinien był ci powiedzieć. Tylko że pewnie on ma
serdecznie dość rozmawiania o tym.
No tak, ale w związku z tym przemawianie
Lucasowi do rozsądku zapewne miało nic nie dać. Nieważne, co powiedziałabym ja
czy ktokolwiek inny, choćby Wyatt, on i tak nie zmieniłby zdania. To wszystko
było bez sensu.
– Ja w ogóle nie rozumiem, czym ty się tak
przejmujesz – dodał Wyatt, gdy nie tylko nic nie odpowiedziałam, ale nawet nie
zmieniłam pozycji. – Chodzi tylko o wytrzymanie tego do końca roku szkolnego.
Potem Aiden i tak wyjedzie gdzieś na studia, jestem pewien. Więc w czym
właściwie tkwi problem?
– Nie chodzi o to, żeby wytrzymać do końca roku
– zaprotestowałam, w końcu się podnosząc. – Chodzi o Aidena. I jego psychikę,
wiesz? Ja czasami mam wrażenie… mam wrażenie, że on się z tym wszystkim godzi,
bo uważa, że na to zasługuje. Jakby winił się o coś i dlatego nie próbował
walczyć z tym społecznym ostracyzmem. Boję się, że nawet jeśli gdzieś wyjedzie,
i tak nie będzie potrafił otworzyć się na ludzi. W tym tkwi problem, nie w
wytrzymaniu do końca roku. Gdyby chodziło tylko o to, zostawiłabym go w
spokoju, bo przecież dawał sobie radę przez tyle lat. Ale myślę, że te lata
zmieniły w nim coś więcej niż tylko nauczyły go unikać ludzi.
Dopiero wtedy Wyatt spoważniał. Przestał się
uśmiechać i wyprostował się na krześle, wpatrując się we mnie uważnie. Nie
wiedziałam, czy to, co mówiłam, miało w ogóle jakiś sens, ale mówiłam to, co
czułam. A tak właśnie czułam już od jakiegoś czasu i było mi żal Aidena głównie
z powodu tego, co sam sobie roił w głowie, a nie z powodu innych ludzi.
– Aiden był kiedyś u jakiegoś psychologa?
Psychoanalityka? – zapytał następnie Wyatt. Wzruszyłam ramionami.
– Z tego, co wiem, to nie. Jego ciotka chyba nie
jest nim za bardzo zainteresowana i w ogóle niezbyt wiele zrobiła, gdy przejęła
nad nim opiekę.
– Teraz to już trochę późno, ale mimo to można
by spróbować – odparł w zamyśleniu. – Mogę zapytać mamę, czy by go nie
przyjęła. Albo po prostu zapytam ją o radę, opiszę sytuację, podając możliwie
mało szczegółów, jeśli nie chcesz, żeby ktoś jeszcze o tym wiedział, i zapytam,
co by zrobiła, gdyby miała takiego pacjenta. Co ty na to?
Pokiwałam głową, bo od mojej ostatniej rozmowy z
Aidenem też o tym myślałam. W końcu od jakiegoś już czasu wiedziałam, że mama
Wyatta, oprócz manii na punkcie ekologii, zajmowała się psychiatrią.
– Byłoby świetnie, naprawdę. – Oparłam się z
powrotem o oparcie krzesełka i posłałam mu kolejne błagalne spojrzenie. –
Możesz powiedzieć mamie, że chodzi o mnie czy że te informacje są dla mnie…
Tylko nie wspominaj o Aidenie. I bardzo jej ode mnie podziękuj. A ja już teraz
dziękuję tobie.
– Daj spokój, czego się nie robi dla przyjaciół.
– Wyatt lekceważąco machnął ręką. – To tylko jedna rozmowa z mamą, nic takiego.
– Ale dla mnie to może znaczyć dużo więcej. I
dla Aidena też.
Po jego minie wiedziałam, że zrozumiał. Nie
zdziwiło mnie to zbytnio; w końcu to był Wyatt. Byliśmy do siebie aż za bardzo
podobni, obydwoje lubiliśmy pomagać innym i usprawiedliwialiśmy ludzi, jak
tylko mogliśmy.
– No dobra, a tak z innej beczki – powiedział po
chwili, a po jego uśmiechu od razu poznałam, że zmieniamy temat – rozumiem, że
wybierasz się w sobotę na tę szkolną zabawę? Z kim, bo chyba nie z Aidenem?
– No coś ty, oszalałeś? – prychnęłam. – Skąd,
Aiden nigdy by się tam nie pokazał. Ale owszem, tata mi pozwolił, więc głupio
byłoby nie pójść. Wstępnie umawiałam się z Carrie i Harper, że pójdziemy we
trzy.
– Ach, no tak, Carrie coś wspominała. A masz już
sukienkę?
– Błagam, Wyatt, jesteś ostatnią osobą, która
powinna o to pytać – zaśmiałam się. – W końcu jesteś facetem, nie? Nie mam
sukienki, bo nie zakładałam, że w ogóle pójdę. I dobrze, bo dzięki temu udało
mi się wymknąć dzisiaj z domu, żeby się z tobą spotkać.
– Serio? To chodź, coś ci wybierzemy. – On chyba
nie mówił serio. Spojrzałam na niego jak na idiotę i zaśmiałam się, tak głupio
to zabrzmiało.
– Daj spokój, nie będę z tobą chodzić po
sklepach – zaprotestowałam. – Co, gejem jesteś?
– Nie, ale chodziłem już z dziewczynami, dla
których zakupy były sensem życia. No, właściwie to z jedną. – Zrobił głupią
minę i nie mogłam nie parsknąć śmiechem na jej widok. – Także jestem wytresowany. No chodź, jestem
pewien, że z tobą nie będzie nawet w połowie tak źle.
Przez chwilę jeszcze przyglądałam mu się
niepewnie, z niedowierzaniem, bo nie chciało do mnie dotrzeć to, co mówił, w
końcu jednak musiałam ulec. Wyatt był bardzo przekonujący. Nawet jeśli nadal
nie było dla mnie normalne, by na zakupy iść z przyjacielem, który wcale nie był
gejem, zamiast z jakąś dziewczyną.
Okazało się to jednak dobrym wyborem.
***
Jechałam właśnie do domu, powoli, licząc na to,
że atak paniki już się nie powtórzy, gdy znowu zobaczyłam tego psa. Biegł
wzdłuż Mill Road, poboczem, rozglądając się dookoła, jakby kogoś szukał.
Minęłam go, po czym zatrzymałam samochód na poboczu kilkadziesiąt jardów dalej,
gdy przegrałam walkę z wyrzutami sumienia. Chwyciłam torebkę i wyciągnęłam z
niej psi przysmak, który zawsze w niej woziłam na wszelki wypadek – w środku miałam
też kocie jedzenie, bo życie mnie do tego przyzwyczaiło – i poczekałam, aż pies
do mnie dobiegnie.
Nie miał obroży, ale wyglądał na zadbanego i
dobrze karmionego. Nie znałam się jakoś świetnie na rasach, ale na oko nie
wyglądał mi na kundla, przypominał raczej posokowca albo ogara polskiego, z tą
brązową, lśniącą sierścią, długim pyskiem, zwisającymi faflami i luźno
wiszącymi uszami. Mógł mieć niecałe dwie stopy wzrostu. Albo komuś uciekł, albo
ktoś go wyrzucił, trzeciej opcji nie widziałam, bo na pewno nie był bezpański.
Gdy się zbliżył, wyciągnęłam psi przysmak w postaci niewielkiej kosteczki, po
czym zaczęłam łagodnie do niego mówić.
Pies początkowo był trochę nieufny, spłoszył się
zwłaszcza wtedy, gdy koło nas w pędzie przejechał jakiś samochód, w końcu
jednak przekonało go jedzenie. Podszedł bliżej i wyciągnął mi z ręki kostkę;
zauważyłam, że bardzo uważał, żeby mnie nie pogryźć, co tylko świadczyło o tym,
że wychowywał się w jakimś domu, gdzie uczono go przyjmowania jedzenia z ręki.
W końcu klęknęłam obok niego i wyciągnęłam rękę, żeby go pogłaskać; dałam mu ją
obwąchać, a dopiero później delikatnie pogładziłam sierść na pysku psa.
Natychmiast zaczął merdać ogonem i przybliżył
się do mnie trochę, jakby prosząc o więcej pieszczot. Uśmiechnęłam się. To
naprawdę nie był bezpański pies, to był biedny, porzucony pies, w dodatku o
dobrym charakterze, skoro nie spróbował mi od razu odgryźć ręki. Nie mogłam go
tam przecież zostawić. Nieważne, czy jego właściciele go szukali, czy nie, nie
mogłam go zostawić. Nie mogłam go też jednak wziąć do domu, bo przecież ojciec
nie znosił zwierząt. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, co robić. Gdzie w
takim razie mogłam go zawieźć?
W jakieś dwadzieścia minut później, bo jednak
trochę czasu zabrało mi nakłonienie psa do zajęcia miejsca pasażera w moim
samochodzie, zaparkowałam pod domem Aidena. Wysiadłam, a ponieważ pies nie
chciał zostać sam w obcym aucie i wcale mu się nie dziwiłam, wypuściłam też
jego. Nadal głaszcząc go po pysku, skierowałam się ku drzwiom wejściowym, a
pies posłusznie szedł koło mojej nogi; najwyraźniej odrobina pieszczot i psi
przysmak wystarczyły, by zyskać jego zaufanie. Szczeknął raz, dopiero wtedy,
gdy zatrzymałam się pod drzwiami wejściowymi, czekając, aż Aiden mi otworzy.
Zrobił to po chwili i był wyraźnie zaskoczony,
widząc mnie w progu. Raczej nigdzie się nie wybierał, bo miał na sobie
wysłużony T–shirt i wytarte dżinsy, z jakiegoś jednak powodu nie ucieszył się
na mój widok. Wolną dłonią przeczesał i tak rozczochrane włosy, założył je za
uszy, po czym włożył rękę do kieszeni dżinsów.
– Mads? – zapytał, po czym obejrzał się za
siebie, w głąb domu. – Co ty tutaj robisz?
– Przepraszam, ale nie miałam dokąd z nim pójść.
– Dłonią wskazałam merdającego ogonem obok mojej nogi psa. – Znalazłam go na drodze,
nie mogłam go tam zostawić. Myślałam, że mógłby się u ciebie przechować, póki
nie znajdę mu domu. Wzięłabym go do siebie, ale… mój ojciec dostałby szału. Nie
znosi psów.
– Tak, to znaczy… Chyba nie powinno być z tym
problemów. – Aiden zmarszczył brwi, nie odsunął się też, żeby wpuścić mnie do
środka. Spojrzałam na niego pytająco. – Po prostu to… to nie jest dobry moment.
– Nie jesteś sam? – Ta odpowiedź przyszła mi do
głowy sama, nic nie mogłam na to poradzić, jego zachowanie było klasyczne. No i
nie zaprzeczył. – Przepraszam, myślałam… Twojej ciotki i tak nigdy nie ma w
domu, więc uznałam, że nie będzie miała nic przeciwko, jeśli w waszym domu
przez jakiś czas zamieszka pies, ale może… Trudno, wezmę go do siebie. Mój
ojciec jakoś będzie musiał to przeżyć…
– Nie, Mads, zaczekaj. – Aiden chwycił mnie za
rękę, gdy już chciałam odejść. Na ten widok pies warknął, więc czym prędzej
cofnęłam ramię. Chwilę później zwierzak znowu zaczął merdać ogonem. To co,
teraz zamierzał mnie bronić? – To nie tak, ja po prostu…
– Aiden, kto przyszedł?! – Gdzieś zza jego
pleców dobiegł mnie kobiecy, nieznany mi głos. Usłyszałam stukot szpilek po
parkiecie, a zmieszanie Aidena tylko się zwiększyło, zaś po chwili za jego
plecami stanęła jakaś kobieta.
Miała może jakieś trzydzieści lat i wyglądała
naprawdę dobrze. Długie, brązowe włosy opadały jej na ramiona, lekko kręcąc się
na końcach, zaś dyskretnie umalowane, niebieskie oczy przyglądały mi się z
zainteresowaniem. Kobieta nie była wysoka, miała pewnie tyle wzrostu, co ja,
tylko że stała na wysokich szpilkach, do których dobrała bardzo odpowiedni
ubiór: elegancką, granatową sukienkę za kolano i czarny żakiet. Była ładna;
uśmiechała się lekko, życzliwie, miała regularne rysy twarzy i lekką
opaleniznę, która wyglądała na naturalną. Lekko zadarty nos dodawał jej twarzy
charakteru.
Wiedziałam, kim była, jeszcze zanim się
odezwała. Zrozumiałam też w jednej chwili konsternację Aidena i niechęć do
wpuszczenia mnie do mieszkania. Ta kobieta na pewno nie miała pojęcia, kim
byłam, podobnie jak mój ojciec nie wiedziałby, kim był Aiden poza faktem, że
mieszkał w sąsiedztwie i za szybko jeździł samochodem. Ach, no i oczywiście, że
był bratem mordercy.
– Joan, to jest… Maddison Monroe. Mieszka w domu
obok – przedstawił mnie Aiden dość niemrawo. – Maddie, to jest… Joan, moja
ciotka.
– Miło mi panią poznać – powiedziałam,
wyciągając rękę w kierunku kobiety. Joan potrząsnęła głową, aż jej włosy całe
zafalowały, po czym mocno uścisnęła moją dłoń.
– Och, mów mi po imieniu, kochanie! Aiden mi
tyle o tobie opowiadał, że mam wrażenie, jakbym już cię znała! – O, to było coś
nowego. Sądziłam, że Joan w ogóle nie interesowała się życiem Aidena i że on
jej się z niczego nie zwierzał. Więc skąd ja? – Zawsze chciałam, żeby sobie
znalazł jakąś fajną dziewczynę – dodała konfidencjonalnym tonem. – Zawsze go o
to wypytuję, gdy przyjeżdżam do domu. Wejdź, proszę, może napijesz się herbaty?
– Nie, dziękuję, w zasadzie… powinnam już wracać
do domu – odparłam niepewnie, bo trochę mnie rozproszyła. – Przyszłam, bo…
znalazłam na drodze psa. Miałam nadzieję, że Aiden mógłby się nim zająć, dopóki
nie znajdę jego właścicieli.
Mina Joan zrzedła trochę, kiedy spojrzała na
psa. Odmerdał jej ogonem, ale chyba tylko ja się tym przejęłam.
– Och, z tym nie powinno być problemu – powiedziała
w końcu Joan, a chociaż zrobiła to bez przekonania, odsunęła się, by przepuścić
nas do środka. – Wejdźcie obydwoje. Jak się wabi ten pies?
Czy ona była do końca normalna? Zacmokałam na
psa, który po chwili wahania wszedł do domu i oparł się bokiem o moją nogę,
jakby tylko przy mnie czuł się bezpiecznie. Co za słodki, kochany zwierzak.
Miałam nadzieję, że Aiden i Joan nie będą z nim mieli problemu.
– Nie mam pojęcia, znalazłam go jakieś
dwadzieścia minut temu – odpowiedziałam jednak, bo nie chciałam robić z ciotki
Aidena idiotki. – Aiden, znajdziesz coś dla niego na posłanie? Jakiś stary koc
albo coś?
– Jasne. I przygotuję mu coś do jedzenia, na
pewno jest głodny. – Aiden uklęknął, po czym wyciągnął rękę do psa. Po uważnym
jej obwąchaniu, zwierzak dał się w końcu pogłaskać. – Zaraz wracam.
Aiden wybiegł z pokoju, a ja zostałam sam na sam
z Joan. Rozejrzałam się dyskretnie dookoła, bo w tym domu byłam pierwszy raz.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że oglądałam wnętrza, po których biegał kiedyś
z bronią palną seryjny morderca. Jakoś nawet w szkole nie miałam tego wrażenia,
chociaż bywałam przecież choćby w bibliotece; tutaj natomiast nie mogło mi to
wyjść z głowy.
Rozkład pomieszczeń był podobny do tego w moim
domu; na parter składał się duży salon połączony z kuchnią, tylko jedną ścianką
działową oddzielony od części salonowej. Z tym, że w domu Aidena salon
znajdował się tam, gdzie my mieliśmy kącik jadalny: to tam stała ciemnozielona,
dwuosobowa sofa i dwa fotele w tym samym odcieniu, a także telewizor, naprzeciwko
wejścia natomiast znajdował się szeroki stół jadalny, za którym widziałam
sporych rozmiarów kominek. Po prawej, tak samo jak w moim domu, schody
prowadziły na piętro, zakręcając w połowie ciągu o dziewięćdziesiąt stopni.
Wewnątrz dom wyglądał na dużo bardziej zadbany, niż świadczyłaby o tym
zewnętrzna elewacja.
– A więc mieszkasz w domu obok, tak, Maddie? –
Pierwsza odezwała się Joan, uśmiechając się do mnie lekko. – Od niedawna?
– Wprowadziłam się z ojcem na początku
października, tak. – Włożyłam ręce do kieszeni dżinsów, bo inaczej ciągle
głaskałabym psa, a nie chciałam go za bardzo do siebie przywiązać. Już i tak
nie chciał się ruszyć z miejsca, które zajmował, oparty o moją nogę. – Aiden
mówił coś na mój temat?
– Owszem, wspominał, że się spotykacie. – Po jej
rozbawionym spojrzeniu domyśliłam się, że to wcale nie było wszystko, ale nie
naciskałam. – Ale jesteś młodsza od Aidena, tak? Jak w ogóle podoba mi się
Elizabethtown?
– Jestem od niego młodsza o rok, także jestem
klasę niżej – przyznałam, zastanawiając się równocześnie, co właściwie
odpowiedzieć na jej drugie pytanie. – A Elizabethtown… To ciekawe miasto, choć
trochę dla mnie za ciasne. Dorastałam w Austin.
Przemilczałam sporą część prawdy, a Joan na
pewno zdawała sobie z tego sprawę. Ale morderstwa Davida i nagonka na Aidena
nie były tematem, który można by podjąć przy herbatce podczas towarzyskiego
spotkania.
Miałam nadzieję, że to będzie już koniec naszej
wymiany zdań, bo nie czułam się komfortowo, stojąc na środku salonu obok
przyglądającej mi się wciąż uważnie Joan. W następnej jednak chwili ciotka
Aidena, jakby czytając mi w myślach, powiedziała:
– Nie stójmy tak na środku salonu, co? Usiądź na
kanapie, Maddie. Porozmawiamy sobie trochę.
„Porozmawiamy sobie trochę”?
To zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Rozmowa z Joan może należeć do jednej z najbardziej interesujących w zyciu Mads, albo kompletnie nic nie znaczyć. Taka skrajność, choć myślę, że Joan, mimo iż wiekszość czasu ma gdzieś Aidena, teraz będzie chciała poznać dziewczynę Aidena. Jakby nie patrzeć ta rodzina przeszła bardzo wiele i to na zwsze odcisnęło na nich swoje piętno. Dodatkowo ludzie wciąż gadają i wciąż ich oceniają, więc, o ile J. będzie wciąż miła, ta rozmowa może wniesie coś nowego. Mam nadzieję, że nie nabierze kolorow i nie skończy się kłotnią. To naprawdę nie miałoby najlepszego wpływu na raczkujący związek M i A.
OdpowiedzUsuńCo do samej Joan, mam jakieś takie mieszane uczucia, z jdnej strony myślę, ze to silna kobieta, która trzyma wszystko w garści, z drugiej znowu, znając historię, wydaje mi się nieodpowiedzialną ciotką. Koniec końcow nie powinnam jej może zbyt surowo oceniać. Każdy ma swoje powody i może ona znajdzie na to jakieś wytłumaczenie.
I właściwie czy mowiłam już, ze uwielbiam Wyatta? Po dzisiejszym rozdziale jestem jego fanką <3
Pozdrawiam!
i dopiero teraz przypomniało mi się, że w żaden sposób nie odniosłam się do Lucasa, a chciałam to zrobić już na początku. Coz, pisania komentarzy późno ma swoje wady xd
UsuńWłaściwie zachowanie Lucasa jest zrozumiałe, w porządku, można to nazwać czynnikiem łagodzącym jednak czy to nie jest przesada? Mści się na kimś, kto nie miał wpływu na to i to właściwie tak, jakby jego winić za coś, co zrobiła kiedykolwiek jego siostra. Strata jest ogromna i pewnie boli, ale wypadałoby zastanowić się nad tym jak wielką stratę poniósł w tym Aiden i ze on też jest ofiarą swojego brata. Szkoda, ze o tym już nikt nie myśli.
Hmm, rozmowa będzie raczej za krótka, żeby mogła wnieść coś nowego, i tym razem to raczej Maddie przejmie w niej inicjatywę;) ale spokojnie, Joan jeszcze będzie miała swoje pięć minut.
UsuńNoo, Joan raczej nie jest silna, a przynajmniej nie w sprawach, które jej nie obchodzą;) pewnie będziemy jeszcze mieć okazję poznać ją lepiej przy pewnych wydarzeniach, które szykuję.
Haha, wszyscy uwielbiają Wyatta^^
Ja myślę, że Lucas po prostu szuka kogoś, kogo mógłby za to wszystko obwinić i na kim mógłby się wyżyć, co nie znaczy, że to jest w porządku, bo moim zdaniem nie jest. Poza tym Lucas po prostu ma paskudny charakter i tyle w tym temacie;) dokładnie, Aiden też wtedy sporo stracił i raczej powinno się go żałować, a nie kierować w jego stronę nienawiść. No, ale cóż...
Całuję!
Wyatt to jest super chłop! Chyba nigdy nie przestanę się nim zachwycać <3 Ma dobre serce, jest pomocny, przy tym obiektywny i sprawiedliwy - takie wywarł na mnie przynajmniej wrażenie. Jakie to szczęście, że Maddie ma takiego przyjaciela. A Lucas niech się w dupę pocałuje, bardzo się cieszę, że Wayatt zaczyna się od niego odsuwać. On nie jest wart zainteresowania.
OdpowiedzUsuńDobra, rozumiem, że zabito mu siostrę, ale on znęca się nad każdym człowiekiem. Bo co np. Maddie jest mu winna, że wrzucił ten filmik do neta? Widać nie trzeba mu nikogo zabić, żeby się nad drugą osobą znęcał. Dlatego nie mam wobec niego miłosierdzia. Niech zrobi coś więcej, żeby dostać rozgrzeszenie.
Ciotka Aidena sprawia takie zdystansowane wrażenie. Jak ktoś jest słodko miły to zazwyczaj jest to alarm, że nadciąga burza. Mam nadzieje, że nie zrobi Maddie awantury w stylu "trzymaj się od Aidena z daleka". I mam nadzieje, że znaleziony piesek pomoże Aidenowi się otworzyć. Może to dalekosiężne życzenie, ale byłoby super. W końcu, nie od dziś znane są uzdrawiające właściwości zwierząt. Cieszę się, że Maddie nie zostawiła psiaka na ulicy. Ja też bym się zatrzymała.
Świetny rozdział. Ten już zdecydowanie przyjemnie się czytało, co bardzo mnie cieszy :*
Pozdrawiam!
No właśnie, wszyscy kochają Wyatta, chociaż nie wiem, czy nie będzie jeszcze okazji, żeby go dla odmiany znielubić... Ale to zobaczymy xd i jasne, Lucas nie jest wart takiego przyjaciela.
UsuńA nic, Lucas po prostu jest paskudnym człowiekiem i wszelkie usprawiedliwianie go nie ma sensu. I tyle. Jak to wcześniej wspomniał Wyatt, ileż można zasłaniać się trudnym dzieciństwem.
Haha, nie, nie, spokojnie, nie zrobi, ona jest raczej zadowolona, że Aiden znalazł sobie wreszcie dziewczynę;) inna sprawa, jak na Joan zareaguje Maddie xd ja też bym się zatrzymała, także tym bardziej Mads musiała:)
No to mnie też to cieszy:) całuję!
Rozdział faktycznie lepszy niz poprzedni bardzo mi sie podobał. Kocham Wytte, aczkolwiek Aidena bardziej xD troche mi go tutaj zabrakło,tzn.bezposrednio, ale o tak wiele sie toczyło wokol niego. Ciesze sie,ze narratorka znalazła sobie przyjaciela, i nie mowię tutaj o psie, chociaz on oewnie tez moze niedługo otrzymać taki status. Uważam,ze Wytte jets. Bardzo dojrzały na swój wiek, moze pójść w ślady matki, choc jeszcze moze dóbrze by było, zeby dziewczyna takze otrzymała pd niej pomoc w sprawie fobii związanej z jazda samochodem. Rozwalił mnie ta pomocą przy wyborze sukienki, naprawde cos. Ciotka aidena wyglada jak na taka gwiazdę, kobietę biznesu, ale chyba głęboko w sobie nie jest szczęśliwa, aczkolwiek nadrabia wszystko temperajentem. Czyżby aiden naprawde mowil jej o swojej dziewczynie? Jakos szczerze wątpię. Mysle ze to takie kłamstwo zwiazane z...manierami. Jestem ciekawa, o czym chce porozmawiać z dziewczyna...
OdpowiedzUsuńNo to bardzo mnie to cieszy:) spokojnie, w kolejnych rozdziałach Aidena będzie sporo. Pies na pewno szybko stanie się przyjacielem xd ale Wyatt, rzeczywiście, też stał się przyjacielem Mads. Wyatt ma już zaplanowaną przyszłość w Harvardzie, więc musi być bystry;) choć to, oczywiście, nie wszystkie jego zalety. Co do Aidena natomiast... na pewno coś tam wspominał Joan o Maddie;) a sama Joan... To się jeszcze przekonamy;)
UsuńCałuję!